Polub mnie

wtorek, 18 czerwca 2013

Dawno, dawno temu...

 - Ona płacze? – zapytałam Wiedźmy o niewyparzonym języku z niedowierzaniem. Spędziłam tam wiele nocy i nigdy, naprawdę nigdy nie słyszałam, żeby Mała Wiedźma płakała przez sen. Ona w ogóle rzadko płakała, może taka jej natura, w każdym razie można by uznać, że nie ma nikogo, kto słyszałby jej płacz w łóżku. Nigdy nie było z nią problemów. Nawet jeśli czasem zdarzyło jej się nawoływać z łóżka przed zaśnięciem, to były to zdecydowanie powody do śmiechu. Ot taka Mała-Niewymagająca. Kładło się ją, śpiewało kołysankę, dawało buziaka i wychodziło z sypialni. Najzwyczajniej w świecie. I tak było od… Od zawsze. A jednak tym razem płakała i nie było co do tego żadnych wątpliwości.
Matka Wiedźma tylko skrzywiła się i westchnęła w odpowiedzi, wyszła z pokoju i udała się do Niewątpliwie-Płaczącej-Małej-Wiedźmy

- co jej? – zapytałam, gdy wróciła – chora? Boli ją coś?
- ani nie chora, ani jej nie boli – odpowiedziała tonem tak zrezygnowanym, jakim odpowiada ktoś, kto powtarza jakąś czynność po raz setny, mający przy tym świadomość, że gdyby coś ułożyło się inaczej, wcale nie musiałby tego robić.

Nie zapytałam więc dlaczego płacze, bo o wiele bardziej interesowało mnie, co miałoby ułożyć się inaczej. Poza tym wiedziałam, że jej niewyparzony język nie wytrzyma i gdy tylko gdy moja ciekawość zostanie zaspokojona, dowiem się również, dlaczego.

- dostała nowe, dorosłe łóżko – zaczęła Wiedźma – ponieważ to dla niej duża zmiana, a stare łóżko bardzo lubiła, już jakiś czas wcześniej powiedzieliśmy jej, że poszukamy wspólnie czegoś odpowiedniego. Że urosła, jest już dużą dziewczynką, a duże nie śpią w łóżeczkach dla malutkich, więc dostanie nowe. Że będzie takie wygodne i duże i będzie jej się dobrze na nim spało. Gdy przyszedł dzień wymiany kazaliśmy jej się ze starym – małym łóżeczkiem pożegnać, powiedzieliśmy, że damy je jakiemuś małemu dzidziusiowi, a ponieważ ona jest już duża, dostaje duże. Cieszyła się. Pożegnała się ładnie ze starym łóżeczkiem i przebierała nóżkami z radości, ekscytacji i niecierpliwości. Gdy nowe zostało zmontowane szalała, jakby wygrała w totka. Wszystkim mówiła, że ma nowe łóżko, że jest już duża i nie jest już dzidziusiem. Taka radosna i dumna z siebie przespała spokojnie trzy noce. Wszystko było pięknie do chwili, w której pokazała swoje nowe – dorosłe łóżko Innej Ciotce.

Znów to zrobiła, w ten szczególny sobie sposób zmrużyła oczy i potarła czoło dłonią. Nie wiedziałam, czy bardziej smutna jest, czy wściekła, bo mi tą dłonią zasłaniała pół swojej twarzy. Czekałam więc chwilę, udając że jestem cierpliwa i wcale nie zżera mnie ciekawość, co tam się wtedy stało.

- od tamtej pory – zaczęła po chwili – Mała Wiedźma panicznie się tego łóżka boi. Płacze przed snem, że jest groźne i że z niego spadnie, bo nie ma barierki, płacze przez sen, powtarzając to samo, wierci się, rzuca i ogólnie targa nią po tym łóżku jak papierową łódką po wzburzonym morzu. Oczywiście już pierwszej nocy po wizycie Innej Ciotki z ukochanego łóżka spadła, czym tylko utwierdziła się w przekonaniu, że jej strachy słuszne są i zasadne.

- co ona jej zrobiła? – zapytałam zdziwiona tak diametralną różnicą w zachowaniu Małej. Przecież i ja widziałam ją z uśmiechem od ucha do ucha, niemal unoszącą się nad ziemią z dumy i radości spowodowanej nowym nabytkiem i mianem „duża”. Jakim cudem ona teraz płacze?

- nic jej nie zrobiła. Mała Wiedźma tamtego dnia usłyszała tylko:
„po co ci takie duże łóżko?”,
„bo jestem duza” – odpowiedziała zadowolona,
„ale nie boisz się? Ja bym się bała, nie spadniesz z niego? Bo z dużego można spaść i rozbić głowę i trzeba będzie do szpitala jechać i szyć. A to boli, bo doktor igłą szyje…”

Zrobiłam chyba najdurniejszą minę świata. Natychmiast wymalowało mi się na twarzy zdziwienie, wzburzenie, szok, niedowierzanie i pytanie, czy aby na pewno usłyszałam to, co mi się wydaje, że usłyszałam. W tym samym czasie zrozumiałam też, że wtedy, kiedy jej dłoń zasłaniała mi twarz, była zdecydowanie wściekła i próbowała chyba poskromić niewyparzony język.

- co zrobiłaś? – wycedziłam
- a co miałam zrobić? Najpierw z prędkością światła upewniłam się, że uszy mnie nie zawodzą, a następnie jeszcze szybciej wyciągnęłam Inną Ciotkę za rękę z sypialni Małej Wiedźmy. Zapytałam też, co i po co zrobiła. Odrzekła bardzo zdziwiona moim wzburzeniem, że chce, żeby się Mała Wiedźma poczuła dowartościowana i dostrzegła, że jest taka odważna i nie boi się czegoś, czego by się bał dorosły.
- ale ona ma niespełna trzy lata! – wyrwało mi się niemal na cały głos
- wiem – odrzekła z pobłażliwym uśmiechem – i do tej pory wydawało mi się, że powód mojego wzburzenia jest oczywisty, że nikomu dorosłemu nie trzeba tłumaczyć takich oczywistości. Że każdy wie, jak „działa” takie małe dziecko z takim dziecięcym przyswajaniem i pojmowaniem.
Mała Wiedźma czuła się wyróżniona tym, że jest już duża, że nagle może coś, czego nie mogła do tej pory, czego nie mają małe dzieci, że dostąpiła czegoś, co do teraz było nie dla niej. To ją dowartościowywało, to cieszyło. Z tego, co usłyszała od Innej wyciągnęła wnioski: „to nie jest bezpieczne”, „jest się czego bać”, „coś ci się może stać i będziesz cierpieć”. Już nawet nie skomentuję pomysłu straszenia lekarzem.

Zamilkła, niewyparzony język jakby zapadł w spokojny sen. Widać było jednak, że to chwilowa przerwa, że tylko coś jej nagle przyszło do głowy i… Bada to, trawi, duma. Patrzyłam na jej nieobecne spojrzenie, świadczące, że wewnątrz toczą się poważne rozważania, a nieobecność ma zadziałać jak furtka, zamykająca na jakiś czas zewnętrznym bodźcom drogę do środka. Miałam ochotę łomotać, dobijać się, żeby powiedziała, ale… Nie ośmieliłam się. Dałam jej czas na to, co ona sobie tam w tej swojej głowie przeprowadzała i poczęstowałam ją pytającym spojrzeniem dopiero wtedy, gdy zobaczyłam powrót w jej oczach.

- wiesz co? – zaczęła tak samo nagle, jak urwała – Problemy dzieci, to w większości wina dorosłych (żeby nie powiedzieć zawsze ich). Popatrz: ma pójść taki malec do przedszkola, cieszy się, że koledzy, zabawki, że plecak ma nowy i worek na buty, że będzie biegał z dzieciakami cały dzień i szalał do woli, aż przychodzi taka ciocia czy inny dziadek i pyta: „a nie będziesz płakał? Nieeee! No pewnie, że nie będziesz, przecież ty jesteś duży”, „a nie boisz się?” „nie będziesz tęsknił za mamą/tatą?” I co to znaczy dla dziecka? Że to przedszkole, to wcale nie jest takie fajne miejsce na jakie wygląda. Że tam jest się czego bać, jest powód do płaczu, strachu i innych negatywnych uczuć. A do tego, że mu tego nie będzie wolno robić i czuć, bo zanim jeszcze odwiedził rzeczone przedszkole, już mu zakomunikowano, że jest za duży i że nie będzie.

Idzie do szczepienia i zamiast usłyszeć, że zdarzy się to i to po to i po to, słyszy tylko: „ale żebyś nie płakał i nie narobił mi wstydu”, „oooo, idziesz do szczepienia? A nie boisz się lekarza? A igły?”

A gdy nie chce założyć skarpet i na bezczelnego biega boso, gdy chce wyjść bez kurtki, nie nosi czapki itd., słyszy, że jak nie założy, to… To pójdzie do lekarza i lekarz przepisze zastrzyki. A jak biega za szybko, to spadnie i trzeba będzie jechać do szpitala i szyć głowę lub wkładać nogę w gips.
To dorośli w opacznie pojętej logice i trosce straszą dzieci i podsuwają pod nos, że powinny się bać. Trudno się dziwić, że gdy się zdarzy, to dziecko dostaje histerii na sam widok lekarza, skoro co krok było nim straszne, jak potworem spod łóżka. Że płacze, gdy ma iść do przedszkola, skoro mu podsunięto, że tam jest coś, czego się trzeba bać lub przez co płakać.  Trudno oczekiwać, że będzie przebierało nogami radości na coś,  o czym wcześniej słyszało „a nie boisz się?”. „Zobaczysz, pójdziesz do szkoły, to ci się skończy sielanka” – no jasne, będzie się wyrywał i nie będzie mógł doczekać, „Jak mi będziesz uciekać/nie będziesz się słuchać, to cię pan zabierze” – skoro ktoś zabierze, a rodzic pozwoli, to nie jestem bezpieczny, może mnie gdzieś zostawią? A może zostawią za karę, bo się kiedyś nie słuchałem? – takie wnioski wyciąga dziecko, tak rozumie to, co słyszy i tak właśnie układa sobie w głowie..


Miała rację. Dotarło do mnie, że sama wielokrotnie słyszałam teksty takie i takim podobne i że przecież nikt nigdy nie uważał, że robi coś złego, a już na pewno nie, że buduje dziecku świat strachów i lęków.

- i co teraz z Małą Wiedźmą? – zapytałam gdy po raz „niewiemktóry” wróciła z sypialni
- nic, będę tam chodzić tyle razy, ile będzie trzeba, osłodzę dla niej niewyparzony język  i będę konsekwentnie przekonywać ją, że nic jej nie grozi, a dorośli czasem się mylą. 

Marzy mi się...

... móc w pełni korzystać z upału. Piach mi się marzy i koc i woda też. Marzy mi się wyjazd niedaleki, acz magiczny. Miejsce mi się marzy, z którego przywieziona została Mała Wiedźma, powinna zobaczyć. Ba!
Ona chce zobaczyć, a ja chcę tam wrócić i móc się rozkoszować magią. Piękne mam marzenia, widzę to rażące słońce, idealnie niebieską wodę, zieleń - jakiej nie ma nigdzie indziej. I siebie widzę, beztroską, zapominającą o wszystkim, co problematyczne, co boli, co smuci, co się może zdarzyć złego. Siebie - żyjącą tą chwilą i czerpiącą z niej. Marzy mi się tydzień tam. A najlepiej dwa. O! Dwa to byłby luksus. Ale póki co - niewykonalny, więc... Więc zostają mi marzenia, wracanie w to miejsce myślami i spoglądanie na siebie, taką inną, taką szczęśliwą, taką wpatrzoną w niebieskie oczy...
Nie - nie jestem nieszczęśliwa, ale... w tym zabieganiu, w tym z góry narzuconym tempie, kalendarzach, terminach, godzinach i reszcie - brakuje mi z czasem chwili wytchnienia, złapania oddechu, wyłączenia telefonu i wpatrywania się bezkarnie w niebieskie oczy.
A może uda się dotknąć marzeń? Może uda się zaczerpnąć nowych wspomnień, do których w kryzysowych sytuacjach będę wracać? Kto wie, w końcu... całe lato przed nami.

środa, 5 czerwca 2013

Może... może... może...


Miało tego nie być, miało nie być niczego, a jest... Przynajmniej na razie, zobaczymy co z tego wyjdzie. Póki co, wypada mi się tu rozejrzeń i może... Może wrosnę i tutaj? Może nauczę się znów pisać bez haseł i wąskiego grona odbiorców. A może nie... Może to się nie uda i umrze śmiercią naturalną... Czas pokaże - póki co, odczuwając namolną potrzebę stworzenia czegoś nowego, własnego miejsca, w którym pofolguję sobie i mój niewyparzony język będzie mógł szaleć do woli - tchnęłam życie, a właściwie maleńką jego iskierkę, w to miejsce. Niech więc się stanie!